On, Ridge, gra na gitarze tak, że porusza każdego. Ale jego utworom brakuje jednego: tekstów. Gdy zauważa dziewczynę z sąsiedztwa śpiewającą do jego muzyki, postanawia ją bliżej poznać.
Ona, Sydney, ma poukładane życie: studiuje, pracuje, jest w stabilnym związku. Wszystko to rozpada się na kawałki w ciągu kilku godzin.
Wkrótce tych dwoje odkryje, że razem mogą stworzyć coś wyjątkowego. Dowiedzą się także, jak łatwo złamać czyjeś serce…
"Maybe Someday" to opowieść o ludziach rozdartych między „może kiedyś” a „właśnie teraz”, o emocjach ukrytych między słowami i o muzyce, którą czuje się całym ciałem.
"Hopeless" i "Losing Hope" Colleen Hoover przeczytała z zapartym tchem. Nie mogłam więc przepuścić takiej okazji i nie przeczytać "Maybe Someday".
Po pani Hoover spodziewałam się mocnych charakterów głównych bohaterów i w miarę zwartej akcji. Jeżeli mam być szczera, moje przypuszczenia były prawdziwe, ale tylko w połowie.
Znajomość Sydney i Ridg'a diametralnie różniła się od znajomości bohaterów "Hopeless". I Syd i Ridg byli od lat w związkach i żadnemu z nich nie śniło się z nich rezygnować.I bardzo słusznie. Pokazali wtedy swoją lojalność, a nie tak jak większość bohaterów w ich przypadku, rzucili się w ramiona zapominając o swojej drugiej połówce. Ale wracając do ich znajomości... Jak już wiecie (lub nie) z opisu, Ridge gra na gitarze. Codziennie wieczorem wychodzi na balkon i ćwiczy swoje kawałki. Po drugiej stronie dziedzińca znajduje się mieszkanie Syd i Tori, jej najbliższej przyjaciółki. Dziewczyna lubi słuchać gry Ridg'a. Ułożyła nawet kilka tekstów. Jej życie wygląda jak jedna wielka sielanka. Sprawy trochę się pokomplikowały, kiedy chłopak Sydney, Hunter, zdradził ją z jej najlepszą przyjaciółką. Swoją drogą, to z tej Tori niezłe ziółko, ale to już doczytajcie sami.
W każdym razie, zrobiło mi się żal Syd. W kilka minut została singielką bez mieszkania i bez możliwości powrotu do rodzinnego domu. Pomocną dłoń wyciągną do niej Ridge. Od początku uważałam go za normalnego faceta, ale kiedy wyznał Sydney swoją tajemnicę szczena opadła mi aż do podłogi. Kiedy już się pozbierałam, zaczął opowiadać Syd o swoim dzieciństwie i związku, i znowu otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.
Teraz trochę o związku Ridg'a. Maggie to przesłodka dziewczyna z ambicjami. Moim zdaniem pasowali do siebie wprost idealnie! Borykali się nawet z tym samym problemem, co chyba zbliżało ich do siebie jeszcze bardziej. Byli ze sobą od pięciu lat i znali się jak dwa łyse konie. Nie podawali się mimo wielu przeciwności i to chyba za to cenię ich najbardziej.
W czasie kiedy współpraca Ridg'a i Sydney kwitła, coraz częściej w mojej głowie pojawiała się myśl "A może by tak... nie, nie, nie, przecież Ridge ma dziewczynę". Jednak los bywa przewrotny i po pewnym czasie tych dwoje zaczęło czuć coś do siebie. To, co w tej chwili zrobił Ridge było bardzo odpowiedzialne i spodobało mi się jego podejście. Wiedział, że Maggie go kocha i nie może jej skrzywdzić, dlatego nie przekroczył granicy.
Późniejsza akcja potoczyła się tak szybko, że czasem się gubiłam. Taka trochę nieoczekiwana podróż w czasie. Autorka skupiła się na jednym dniu, po czym przeskoczyła do następnego tygodnia. Dla jednych jest to minus, ale dla mnie ogromny plus. Dzięki temu książka nie ciągnęła się w nieskończoność i nie była nudna.
Co do zakończenia, to w pewnych momentach bardzo mnie rozbawiło (zwłaszcza krótki monolog brata Ridg'a skierowany do Syd w ostatnim rozdziale. Po prostu nie mogłam wytrzymać i, nie zważając na późną godzinę, roześmiałam się w głos), ale przede wszystkim mocno mnie rozczuliło. Sposób, w jaki Ridge utożsamia się z muzyką i jak ją odczuwa... zapewniam was, że jeszcze w żadnej książce nie opisano tego tak pięknie i dobitnie jednocześnie. Zaczęłam się nawet zastanawiać, jak poradziłabym sobie, gdybym była podobna do Ridg'a, i doszłam do wniosku, że chyba nie dałabym rady. Historia Sydney i Ridg'a rozwleczona jest chyba na co najmniej pół roku, ale nie przeszkadza to zbytnio w połapaniu się w fabule.
Gdybym miała określić "Maybe Someday" jednym słowem, to wybrałabym "zaskoczenie". Z rozdziału na rozdział autorka potrafiła mnie coraz bardziej zadziwić i jestem jej za to bardzo wdzięczna. Nie potrafiłam odłożyć tej książki choćby na moment, żeby o niej nie myśleć. Po prostu się nie da! Moja ocena, tak jak w przypadku poprzednich dzieł pani Hoover, będzie wysoka. Polecam "Maybe Someday" wszystkim, którzy chociaż na moment chcą oderwać się od szarej rzeczywistości i zatopić się w czystych dźwiękach tego świata. A może to właśnie cisza okaże się dla Was lepszym przyjacielem...
W każdym razie, zrobiło mi się żal Syd. W kilka minut została singielką bez mieszkania i bez możliwości powrotu do rodzinnego domu. Pomocną dłoń wyciągną do niej Ridge. Od początku uważałam go za normalnego faceta, ale kiedy wyznał Sydney swoją tajemnicę szczena opadła mi aż do podłogi. Kiedy już się pozbierałam, zaczął opowiadać Syd o swoim dzieciństwie i związku, i znowu otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.
Teraz trochę o związku Ridg'a. Maggie to przesłodka dziewczyna z ambicjami. Moim zdaniem pasowali do siebie wprost idealnie! Borykali się nawet z tym samym problemem, co chyba zbliżało ich do siebie jeszcze bardziej. Byli ze sobą od pięciu lat i znali się jak dwa łyse konie. Nie podawali się mimo wielu przeciwności i to chyba za to cenię ich najbardziej.
W czasie kiedy współpraca Ridg'a i Sydney kwitła, coraz częściej w mojej głowie pojawiała się myśl "A może by tak... nie, nie, nie, przecież Ridge ma dziewczynę". Jednak los bywa przewrotny i po pewnym czasie tych dwoje zaczęło czuć coś do siebie. To, co w tej chwili zrobił Ridge było bardzo odpowiedzialne i spodobało mi się jego podejście. Wiedział, że Maggie go kocha i nie może jej skrzywdzić, dlatego nie przekroczył granicy.
Późniejsza akcja potoczyła się tak szybko, że czasem się gubiłam. Taka trochę nieoczekiwana podróż w czasie. Autorka skupiła się na jednym dniu, po czym przeskoczyła do następnego tygodnia. Dla jednych jest to minus, ale dla mnie ogromny plus. Dzięki temu książka nie ciągnęła się w nieskończoność i nie była nudna.
Co do zakończenia, to w pewnych momentach bardzo mnie rozbawiło (zwłaszcza krótki monolog brata Ridg'a skierowany do Syd w ostatnim rozdziale. Po prostu nie mogłam wytrzymać i, nie zważając na późną godzinę, roześmiałam się w głos), ale przede wszystkim mocno mnie rozczuliło. Sposób, w jaki Ridge utożsamia się z muzyką i jak ją odczuwa... zapewniam was, że jeszcze w żadnej książce nie opisano tego tak pięknie i dobitnie jednocześnie. Zaczęłam się nawet zastanawiać, jak poradziłabym sobie, gdybym była podobna do Ridg'a, i doszłam do wniosku, że chyba nie dałabym rady. Historia Sydney i Ridg'a rozwleczona jest chyba na co najmniej pół roku, ale nie przeszkadza to zbytnio w połapaniu się w fabule.
Gdybym miała określić "Maybe Someday" jednym słowem, to wybrałabym "zaskoczenie". Z rozdziału na rozdział autorka potrafiła mnie coraz bardziej zadziwić i jestem jej za to bardzo wdzięczna. Nie potrafiłam odłożyć tej książki choćby na moment, żeby o niej nie myśleć. Po prostu się nie da! Moja ocena, tak jak w przypadku poprzednich dzieł pani Hoover, będzie wysoka. Polecam "Maybe Someday" wszystkim, którzy chociaż na moment chcą oderwać się od szarej rzeczywistości i zatopić się w czystych dźwiękach tego świata. A może to właśnie cisza okaże się dla Was lepszym przyjacielem...
Moja ocena: 10/10
---Sara Gray---
Przepraszam za moją nieobecność na blogu w poprzednim tygodniu! Mama nadzieję, że teraz uda mi się częściej tu zaglądać (spodziewajcie się Tagu i całkiem nowego posta ;) ). W prawej kolumnie pojawiła się również ankieta (pierwsza na blogu!). Będzie mi bardzo miło, jeśli zagłosujecie :D Nie zapominajcie również o Naszej stronie na Facebook'u, gdzie trwa właśnie 30 days book challenge!
Przepraszam za moją nieobecność na blogu w poprzednim tygodniu! Mama nadzieję, że teraz uda mi się częściej tu zaglądać (spodziewajcie się Tagu i całkiem nowego posta ;) ). W prawej kolumnie pojawiła się również ankieta (pierwsza na blogu!). Będzie mi bardzo miło, jeśli zagłosujecie :D Nie zapominajcie również o Naszej stronie na Facebook'u, gdzie trwa właśnie 30 days book challenge!
Zastanawiam się nad tą książką, ciągle widzę bardzo pozytywne opinie na jej temat, może się w końcu skuszę ;)
OdpowiedzUsuńKochana czytałyśmy ją prawie w tym samym czasie. Ja oceniłam ją minimalnie słabiej, ale 100 procentowo rozumiem twój entuzjazm. Zagłosowałam już w ankiecie i czekam na Szukając Alaski ( mam nadzieję, że pokochasz ją tak jak ja kocham ) i na tagi.
OdpowiedzUsuńBuziaki!
www.filigranoowa.blogspot.com
Na pewno przeczytam. Po "Hopeless" mam ochotę na więcej od tej autorki :)
OdpowiedzUsuńhttp://przy-goracej-herbacie.blogspot.com/
Czytałam "Maybe someday" i jestem definitywnie zakochana w tej książce. Bardzo spodobał mi się również pomysł z piosenkami, które doskonale pasują do tej historii ;)
OdpowiedzUsuńhttp://alejaczytelnika.blogspot.com/
Ta autorka zbiera niemal same pozytywne opinie, a mi i tak nie jest spieszno do poznania jej twórczości...
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie!
Nie wiem, jakim cudem nie zostawiłam komentarza, chociaż czytałam post jakoś dwa dni temu... Mniejsza o to. Widzę, że zakochałaś się w tej autorce :D Dzięki Twoim recenzjom coraz częściej zastanawiam się nad tym, by wreszcie zapoznać się z jej twórczością, wydaje się pisać o rzeczach, których zwykle w książkach szukam. "Maybe someday" zapowiada się nieźle, więc koniecznie muszę dodać na swoją listę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
rude-pioro.blogspot.com
Czytałam ostatnio, więc nie mogę nie skomentować.
OdpowiedzUsuńJa "Maybe someday" określiłabym jako rozczarowanie. To słowo pasuje idealnie. O ile "Hopeless" czytałam i płakałam, śmiałam się, czułam ból, radość i szereg innych emocji to "MS" było mi zupełnie obojętne. Chyba spodziewałam się czegoś lepszego... Nie wiem. "Losong Hope" też nie przypadło mi do gustu. Nie miało "tego czegoś", czego zawsze poszukuje w książkach. Przeczytałam, zapomniałam, że miałam w rękach, dziękuję. Niestesty, ale póki co Colleen Hoover pozostaje tylko autorką jednej dobrej książki, dzięki której robi karierę. Przynajmniej w moim odczuciu tak jest, bo niestety, ale dwie wyżej wspomniane lektury zupełnie nie przypadły mi do gustu.
Pozdrawiam jeszcze raz!
Coś czuję, że ta książka będzie niesamowita :*
OdpowiedzUsuńZarówno Hopeless jak i Losing hope mi się podobały, więc tą powieść prędzej czy później i tak przeczytam :)
Obserwuję i zapraszam do mnie dobraksiazka1.blogspot.com
Wow spodobała mi się i myślę, że już niedługo zacznę ją czytać..
OdpowiedzUsuńhttp://krainaksiazek00.blogspot.com/
Chyba jak będę w najbliższym czasie zamawiała książki skuszę się na ''Maybe someday''. Do tej pory obie książki pani Hoover jakie przeczytałam po prostu pokochałam ^^ (i wątpię by z tą było inaczej ;))
OdpowiedzUsuń